Słowem występu
Lipiec. Budzę się na przednim siedzeniu samochodu, gdzieś na północy Polski. Spanie w pozycji płodowej półsiedzącej. Jednak potrafię. Zimno. Mokre łapy wyciągnąłem z butów i zawinąłem w ceratowe ponczo. Grunt to się nie przeziębić. Śpiwór? Może. Nie planowałem spać.
Za szybą przelatują ludzie w okularach przeciwsłonecznych. Środek lata niby. Zachmurzenie fatalne na przekór. Zanosi się na ulewę. Zamykam oczy na chwilę wspominając cudowną mgłę i Księżyc zeszłej nocy. Dla niektórych kadrów warto wychodzić z domu. Choć rzadko jest to powód na początku. No i nie ma zdjęcia. Może się nie wydarzyło.
Wyłaniasz się z niebieskiego kokonu. Dzień dobry, Kapitanie. Czas ruszać? Fakt. Chyba nic tu po nas.
Istnieją miejsca egzotyczne. Ludzie nieludzie. Sklepy niesklepy. Wysiadamy niepewnie. Każdy krok słychać. Oczy szeroko. Czekają głowy na płotach uwieszone lub ukryte za koronką niczym pancernym szkłem. Piątkowym popołudniem wszystko jest zjawiskowe. Na przedniej szybie zostają ślady po owadach i spojrzeniach nieprzyjemnie zainteresowanych. Kto to robi? My to robimy.
Kot Ch.
Wpadłem na pomysł, że będziemy bawić się w statek. Trochę problematycznym było jedynie przestawienie się na to, że burtą jest lina polipropylenowa, a żaglem prześcieradło, które wcześniej wygłuszało „stopę”. Nie kłóciliśmy się o nazwę statku. Nie zastanawialiśmy się nawet nad celem podróży. Po prostu. Jeden podmuch. Drugi podmuch. Wątpliwości rozwianie. Błogosławiła nam Bronka Nowicka. „Żadnego Muzeum w Zagrzebiu!” Narysowała człowieczka. Ma trzymać balonik. Oby nie wypadł jak serce dzwoneczka panu marszałkowi.
Smutny Tuńczyk
Kącik z muzyką
Europejski Kongres Sceptyków?
No nie wiem, nie wiem...
Prorok
Znikądkolwiek
Sporo kradzionych sentencji. Mam nadzieję, że mi darujesz.
straciłem nogę
przeżyłem śmierć
w walce z systemem
cofam na rondzie
taki jestem anty
trwa wojna
tracimy ludzi
czaszka spod piór
mój przyjacielu
sarnia zwora
złe mięso
najpierw siku
czarna woda
komedia na wieczór
susz szatana
zakazany staw
z damą w kubotach
czytamy na spółkę
przed snem
dzień dobry
chociaż ty mnie nie wkurwiaj
chcę zjeść tutaj
pierdolnik na cienkim
tramp sramp
niczego się nie boję
do domu slalomem
miód na ulicach
wilgoć na wąsie
dopijam po znajomych
psuję ci rejting
głowa w piach
wykopaliska
czasem kości
czasem bomba
dudni mój kościół
Jezus na zabawie plenerowej
z uczniami
ugotowaliśmy smaczną potrawę
cebula
czosnek
marchew
pomidor
fasola
cieciorka
sól himalajska, pieprz, kurkuma
do tego ryż
wyszło trochę
więcej niż moglibyśmy zjeść
z łakomstwa?
z próżności?
a może zwyczajnie skopaliśmy proporcje?
szukaliśmy głodnych
niespecjalnie skutecznie
niechętnie może nawet
sami przyjdą
bo w miejscu takim jak to
każdy mija nas w potrzebie
i faktycznie
późnym popołudniem
przechodzą gromadnie
góra
dół
w drodze do
w drodze po
i w drodze z
czasem bez
i przychodzą
strudzeni lub jeszcze nie
ale wszyscy bez wyjątku
odmawiają
nie ma spragnionych i głodnych
z nadzieją pytają jednak
o papierosy
Życzenia urodzinowe dla Jacka
niby w przyszłość krok
który to już rok?
przewrotnie pytają
animuszu dodają
pozycją i dowodem
skoro nie celem, będą powodem
myśli
co przeszło, było
a jeśli się przepełniło
wyślij
niby w przyszłość krok
który to już rok?
w słoik niczym traszkę
łapię tę słowną igraszkę
lecz nie dajmy się łudzić
że można spać i obudzić
się we śnie
przed lustrem po-za
późno, a może za
wcześnie
Akwarium światem zwane
* * *
Najgorsze jest uczucie brudnych rąk.
Witasz się wtedy nie z dłonią,
lecz ze wszystkimi przedmiotami,
których dotykała.
Wczoraj uścisnąłem bawełniane prześcieradło,
klamkę od drzwi łazienki i deskę klozetową,
a dziś worek mosznowy, lodówkę, słoik z ogórkami, włosy w nosie i w uszach.
Najgorsze jest uczucie brudnych rąk – myślałem.
Pewien bezdomny poprosił mnie o złotówkę. Nie wiedzieć czemu, bo zazwyczaj tego nie robię, zdobyłem się na gest. Gdy podawałem mu monetę uścisnął mi dłoń.
Gwałtownie odkleiłem rękę od jego spoconej łapy.
Przestraszony podsunąłem pod nos.
Powąchałem
i nic,
jakby żaden z nas nigdy niczego nie dotknął.
* * *
Uderz w stół, a rozboli Cię ręka,
bo wychowywanie dzieci nie jest takie proste.
Zadziwiające jest przeświadczenie,
że swoje to można zepsuć.
Że niby co? Tego rozkładu nie czuć?
Nie widać, że się rozpuszcza i z podłogi odkleić nie można?
Cudze to krótko. Smycz i do kąta,
a przy swoim słabość.
Wspina się po mnie jak po drzewie,
tylko zamiast w koronie,
usiadło na przerzedzonej czuprynie.
Absurd jak wykrzykiwanie słowa „Cisza!”.
Zrywa mi ucho jak kasztana
i rzuca między swoich karłowatych rówieśników.
„Oddawać ucho skurwysyny!” – krzyczę i gonię,
ale one sprytniejsze są i odliczać zaczynają:
„1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10.”
One są zepsute, ale to ja skisłem.
* * *
Skóra człowieka jest jak worek.
To wystarczająco wiele, żeby ostrożniej podchodzić do upychania śmietnika.
Zemdlałem oglądając operację plastyczną.
Niby nic takiego. Implanty na skroniach i przy kościach policzkowych.
Ale to nacięcie przy żuchwie. Uniesienie policzka. Falujący jak siatka foliowa.
Przecież wszystko tam można by upchać!
Na przykład porcelanowego słonia. Z trąbą do góry oczywiście,
bo szczęście trzeba mieć pod skórą.
Ładnie by wystawała taka trąba.
O coś takiego.
Wczoraj rozerwałem worek na śmieci upychając puszkę.
To wystarczająco wiele, żeby ostrożniej podchodzić do skóry.
Bo czasami bywa tak, że można sobie pozwolić na wszystko
Był sobie ksiądz, który dzieci kochał
i dlatego w poduszkę szlochał.
„Straszny ze mnie pederasta, wolałbym filister,
a tak marze żeby trzymać dzieci za tornister.
Jestem niespełniony, głowę chowam w piasek."
Słyszycie?! Tak o sobie myślałem ten grubasek,
aż tu nagle oświecenie, żadne widzi mi się.
Misie lubią dzieci, dzieci lubią misie.
Ksiądz wpadł na cudowne rozwiązanie.
„Na urodzinach dzieci zapewnią mi…. Zabawę."
Już urodzinowy miś widnieje w ogłoszeniach.
Inicjatywę wnet każdy z rodziców docenia.
Ksiądz planuje już imprezy i wyskakiwanie z tortu,
bo żadna przyjemność nie obędzie się bez tortur.
I choć dzieci będzie piekło i też rodziców za boli,
czasem w życiu na wszystko można sobie pozwolić.
Kolaż autorstwa Dagmary Świerkowskiej